sobota, 19 listopada 2011

odejście.

To co dobre, ma swój kres szybciej,
niż książki przewidują.
Wspólne rozmowy,
łzy, walka o osobę
z którą więcej nas dzieli niż łączy.
Lecz to później.
Najpierw nieopanowana euforia,
trwająca krótko.
Oszukiwanie podświadomości,
przygotowywanie się do stanu cierpienia..
Aż wreszcie szereg następstw,
karuzela nastrojów,
bezbarwny świat.
Po długim detoksie, powrót.
A każde spojrzenie
jest jak powolne wypalanie dziur na skórze papierosem-
im dłużej następuje, tym bardziej boli.
Jedno spojrzenie przeszywa na wskroś.
Rozpad serca na milion kawałków
stłuczonego lustra.
Czar prysł.
Zimny, bezwzględny człowiek
z obumarłym sercem,
czekający na wybawcę..
Tak, to ja.

1 komentarz:

  1. Piszesz bardzo przekonująco, od razu czuję te stany, które przeżywasz, tak patrzenie na osobę kiedyś bardzo bliską, mijanie jej co dzień na szkolnym korytarzu, sprawia ból, dzieli nas cienka granica, której nie potrafimy przekroczyć, w jednym świecie, zamykając się w osobne pudła, naznaczone krwią, zatrzaskując swoje rozstrzelone serca, ciszą licząc krople, po kropli czerwonych łez, samotności...

    OdpowiedzUsuń